Nasz świat zamyka się w probówce. Albo z niej wychodzi. Zleży jak na to spojrzeć. Kwestią czasu było więc, gdy z próbówki wyjdzie też kawa
„Pierwszy kawałek mięsa z labu, który Josh Tetrick wziął do ust, wyglądał całkiem jak nuggets z kurczaka. Smażony na głębokim tłuszczu, z chrupiącą, złotą skórką. „Jego widok miałem zakodowany w głowie od czasów, kiedy dorastałem w Alabamie i jadałem nuggetsy w McDonald’s i Burger Kingu. To podobieństwo zrobiło na mnie kolosalne wrażenie” – wspomina Tetrick, który kieruje start-upem Just z San Francisco. Rzeczony nugget jest dziełem tej właśnie firmy i pochodzi z kurczaka imieniem Ian. Należy podkreślić fakt, że w czasie degustacji Ian był żywy i cieszył się niezłym zdrowiem” – to fragment artykułu z Mens Health. Traktuje on o nowym sposobie produkowania żywności. W tym przypadku kurczęcego mięsa.
„Kiedy Tetrick z kolegami wgryzał się w jego mięso, Ian dziarsko śmigał dookoła po trawniku. W jednym z promocyjnych filmów Tetrick opisuje ten surrealistyczny moment: „Zdaliśmy sobie sprawę, że już nie musimy zabijać, żeby tworzyć żywność”. Mięso firmy Just – a podkreślmy fakt, że to jest prawdziwe mięso – jest produkowane w procesie laboratoryjnej hodowli zwierzęcych komórek. Pobiera się je z pióra, nie czyniąc stworzeniu żadnej krzywdy. Komórkom są następnie podawane składniki odżywcze, takie same, których potrzebuje żywy organizm, a one zaczynają się namnażać, stając się niewyczerpanym źródłem nuggetsów. Albo wołowiny, jagnięciny czy ryb – zależnie od źródła.”
Dalej czytamy, że pióro, o którym mowa, może być początkiem światowej produkcji mięsa. Co więcej – to jedno pióro może być wystarczające, by zaspokoić popyt ludzkości na mięso z kurczaka! W teorii.
Bo póki co prawo nie zezwala na wprowadzenie do obrotu mięsa produkowanego w laboratorium. Poza tym byłoby ono bardzo drogie - ok. 400 złotych za nuggetsa! Wynalazcy - przewidują jednak, że to się szybko zmieni.
Raz, że potrzebujemy nowych źródeł pożywienia, dwa, że cena powinna z czasem spadać. Za przykład autorzy artykuły podają astronomiczne koszty telefonów komórkowych w momencie ich wejścia na rynek. Pozwolić sobie na nie mogli tylko najzamożniejsi przedstawiciele społeczeństwa. Pewnie pamiętacie bankierów z Wall Street paradujących z przyłożonymi do ucha komórkami wielkości cegły? No właśnie. A dziś telefon ma każde dziecko.
Kawa z probówki
Pewnie zastanawiacie się po co opowiadam Wam o mięsie z probówki zamiast, jak zwykle, zachwalać walory Czarnej Damy? Wasze zdziwienie jest zrozumiałe, dlatego już spieszę z wyjaśnieniami. Otóż zupełnie niedawno okazało się, że laboratorium stworzyć można nie tylko mięso i warzywa, które mogą zaspokoić głód człowieka. Można tam także uprawiać kawę! Serio.
Zupełnie niedawno sukcesem w tej dziedzinie pochwalili się naukowcy z Finlandii. Pewnie pamiętacie z jednego z mich tekstów, a jeśli nie, to właśnie Wam o tym przypominam, że Finowie są nacją, która pije najwięcej kawy na świecie. A że u nich krzewów kawowca uprawiać nie sposób, to zdani oni są w 100% na import ziaren z Afryki, Ameryki Południowej czy Azji. A że to naród przedsiębiorczy i ekologiczny (o tym za chwilę), to zaczął szukać wyjścia z tej sytuacji. Jakiego? Co prawda klimat na Ziemi się ociepla i pewnie niedługo będziemy w Polsce uprawiać więcej winorośli i oliwek niż nam się wydaje, ale Skandynawowie na uprawę kawy pod chmurką nie mają co liczyć. A skoro nie pod gołym niebem, to gdzie? Jasne, że w laboratorium. W kontrolowanych warunkach, przy użyciu najnowocześniejszego sprzętu. I tak właśnie zrobili.
Wzięli więc ci sprytni Finowie komórki z roślinki i z nich, w laboratorium wyhodowali krzewy kawowca. W specjalnych bioreaktorach. Tak, wiem, jak to brzmi. Ilekroć słyszę słowo reaktor, od razu przypomina mi się ten paskudny płyn Lugola, który musiałem wypić jako dziecko. Kawy to to nie przypominało na pewno. Fuj.
Tymczasem kawa wytworzona w fińskich reaktorach nie dość, że rozwija się dobrze, to jeszcze owocuje. A ziarna, zaraz po zebraniu, nadawać się mają do obróbki. Co więcej, naukowcy z VVT Technology Research Institute, którzy jako pierwsi na świecie opracowali sposób, by wytwarzać na masową skalę kawę w laboratorium przekonują, że filiżanka „małej czarnej” stworzonej w bioreaktorach smakuje tak samo, jak jej tradycyjny odpowiednik. Czy aby na pewno? Jak myślicie?
Macie rację podejrzewając, że nie wszyscy muszą podzielać zachwyt odkrywców tej metody uprawy kawy. Część osób, która miała okazję raczyć się pierwszą próbką kawy wyhodowanej w laboratorium twierdzi, że pachnie ona jak połączenie kawy z herbatą… No i jej aromat jest znacznie mniej intensywny niż ten uzyskany z ziaren z plantacji, jakie znamy obecnie.
Szczerze mówiąc sam w to wątpię. Co tydzień przecież przekonuję Was o tym, jak duży wpływa na jakość kawy mają warunki, w jakich uprawiane są krzewy kawowca. Opowiadam o glebie, wilgotności powietrza, wysokości n.p.m., nasłonecznieniu itd. Zwłaszcza wpływ słońca jest tu nie do przecenienia, bo czy da się je odtworzyć 1:1 w bioreaktorze?
Kawa z laboratorium – pomysł wcale nie jest nowy
Jeśli zagłębić się w temat produkcji kawy w bioreaktorze, to okazuje się, że pomysł wcale nie jest nowy. Już w latach 70-tych XX wieku teorię tę rozważał biochemik P. M. Townsley. Wcielić się ją w życie udało się naukowcom pod okiem dr Heiko Rischera.
Cały proces, jak wspomniałem, odbywa się w bioreaktorach. To zbiorniki z komórkami kawowca, którym dostarczane są odpowiednie składniki odżywcze. Po osiągnięciu dojrzałości biomasę, czyli ziarna – jak w przypadku tradycyjnego procesu produkcji – poddaje się wypalaniu. A że, jak twierdzą dziennikarze „Guardiana”, póki co kawa ta nie do końca jest tym, o czym mówmy używając określenia „Czarna dama”, nie powinno nas dziwić. A czasem jednak może się to zmienić.
Nie da się bowiem ukryć, że produkcja kawy w laboratorium wpisuje się w szerszy trend. W modę, a raczej konieczność szukania nowych sposobów wytwarzania żywności. Chodzi tu nie tylko o zmniejszenie kosztów produkcji i skrócenie łańcucha dostaw, ale także o uniezależnienie od terminów zbiorów i warunków atmosferycznych panujących w danym regionie czy kraju. Finlandia jest tu dobrym przykładem.
Ale chodzi też o coś jeszcze. I to jest argument, który może być dla wielu osób przekonujący na tyle, że będą chętnie sięgać po kawę z laboratorium. Tym słowem - kluczem jest ekologia.
Kawa a ekologia
W tym miejscu muszę Was zmartwić – tradycyjna uprawa kawy nie jest dobra dla środowiska naturalnego. Możecie wzruszyć ramionami i powiedzieć: jak wiele innych produktów i będziecie mieć rację. Warto jednak, byście byli tego świadomi. Stąd ten akapit.
Aby zaspokoić wciąż rosnące zapotrzebowanie na kawę, plantatorzy karczują ogromne połacie lasów tropikalnych. Do tego uprawa krzewów kawowca wymaga dużej ilości wody – nawet 140 litrów na 1 filiżankę. A po zebraniu ziarna kawy trzeba transportować, czasem na ogromne odległości, co sprawia, że „ślad węglowy” kawy jest znaczący.
Musimy też zauważyć, że tradycyjna uprawa kawy jest coraz trudniejsza. Plantacjom kawowców zagrażają m.in. zmiany klimatu, choroby i szkodniki. Tylko ten pierwszy czynnik sprawia, że plantatorzy zmuszeni są szukać nowych miejsc pod uprawy. Może słyszeliście już o tym, że pierwszy zbiór kawy mają za sobą plantatorzy z Sycylii. Można powiedzieć z optymizmem: hurra, kawa wreszcie rośnie w utartej wieloletnim zwyczajem stolicy – we Włoszech. Z drugiej strony jednak należy zastanowić się nad postępującymi zmianami klimatycznymi.
Naukowcy twierdzą, że uprawa kawy w laboratoriach może być nie tylko nowoczesnym rozwiązaniem czy fanaberią dla poszukujących wrażeń, ale wręcz koniecznością. Ma ona pozwolić na zaoszczędzenie znaczne ilości wody i ograniczyć o ponad 90 proc. ilość gazów cieplarnianych potrzebnych dotąd do stworzenia tego napoju tradycyjnymi metodami. Mówi się tu o jedynie 7 proc. dwutlenku węgla i 6 proc. wody używanej obecnie. Dane te podje amerykański start-up Atomo Coffee, który także chce uprawiać kawę w bioreaktorach. Różnica w zużyciu zasobów o emisji gazów cieplarnianych jest, jak widzicie, kolosalna. Nic dziwnego, że pomysły te mają błogosławieństwo ekologów.
Kiedy napijemy się kawy z probówki?
Doniesienia z Finlandii są na tyle optymistyczne, że możemy zacząć już odmierzać czas do momentu, w którym sięgniemy po filiżankę kawy wyhodowanej od początku do końca w laboratorium. Do sprzedaży może bowiem ona trafić za około 4 lata. Wytwarzana ma być ona w ekologicznych i ekonomicznych fabrykach biotechnologicznych.
Przy wszystkich zaletach tego rozwiązania, które rozumiem, ale nie wiem jeszcze czy zaakceptuję, pozostaje mi nadzieja, że pić takiej kawy nie będziemy musieli z próbówki.
Kawa z probówki w prezencie
A teraz, by nie kończyć zbyt pesymistycznie, mam dla Was ciekawostkę. Odnośnie kawy i probówki oczywiście. Bo czy wiedzieliście, że te dwie rzeczy da się już połączyć? W sieci trafić można na ofertę probówek z kawą traktowanych jako prezent dla gości. Wyobraźcie sobie, że wydaliście wspaniałe przyjęcie, a jedną z jego atrakcji była wytworna w smaku i aromacie Czarna Dama. I że chcielibyście przedłużyć to wrażenie. Chcielibyście, aby Wasi goście po powrocie do domów wspomnieli Was życzliwie i jeszcze raz poczuli się, jakby byli wśród Was. I to da się zrobić ofiarowując im probówki/fioli z kawą. Przezroczyste, przewiązane wstążeczką, gustowne. Możecie też dorzucić etykietę z napisem lub grafiką. Czy to nie cudowne?
Jeśli zgodzicie się, że tak, to szukajcie ich w sieci. Na pewno znajdziecie. A może chcielibyście, aby takie probówki z kawą znalazły się w naszej ofercie? Moim zdaniem to ciekawy pomysł. I dowód na to, że kawa i probówka mogą się łączyć w sposób ciekawy i oryginalny. Bez utrat smaków, do których przywykliśmy.
Spróbujcie koniecznie!